Nie umiem do końca w to ładne niewolnictwo...

 Nie umiem do końca w to ładne niewolnictwo. To myśl, które przyszła mi do głowy w trakcie jednej rozmowy. Rozmowy, która zaczęła się gdy siedziałam w ciemności słuchając muzyki i czekając na Pana - jednocześnie przepływały przeze mnie różne myśli i emocje. Także te niemiłe, ciemne. I chyba ten tekst ma mi pomóc to uporządkować.

To ładne niewolnictwo o którym pisze to służenie, podawanie do stołu, rutyna codzienności, przyjemności, ładne stroje, obroże, opieka, troska. To ogromna cześć mojej relacji i mojej codzienności. Dla niektórych być może to warstwa wystarczająca. Ale nie dla mnie. Ja potrzebuje też... mroku. Potrzebuję słyszeć zmianę w głosie, czuć napięcie ciała, mocny chwyt, czuć ból, czuć strach, oddać swoje ciało i duszę, złożyć się w ofierze w rytuale bólu i przyjemności. Nie na niby... Całkiem na serio.


Świat klimatu czasem jest krzywym zwierciadłem, który odwraca wszystko. Ból daje przyjemność, zamiast boleć. Strach jest oswojony, pociągający i smakuje tak dobrze. Cierpienie przyciąga i podnieca. Poniżenie wzmacnia naszą samoocenę. Zniewolenie wyzwala. Płacz jest świetną gra wstepną zamiast być hamulcem pożądania. Nieodparcie mnie to fascynuje mimo, że sama znam już trochę świat po drugiej stronie lustra.

Gdy długo nie odwiedzam tego mrocznego kawałka tęsknię, wzywa mnie... Nie zawsze to łatwe do akceptacji. Ale wystarczy, że wyciągnie do mnie rękę, a ja już jestem - gotowa by się w nim zanurzyć. Czerpie z niego, ładuje swoje baterie, zbieram siły, jakbym się tam odnawiała, regenerowała, napełniała.


Ale zanim się to stanie często... Rozpadam się na tysiąc kawałków. Jestem w miejscach w których nie chce być. Czasem buntuje się, złoszczę, mówię rzeczy których wcale nie chce mówić. A potem... najstraszniejszy i najpiękniejszy jest moment, gdy mam wrażenie, że już nie zniosę więcej.... Naprawdę nie zniosę. I czasem dokładnie wtedy przychodzi ulga, zaczynam czuć ogromne podniecanie i pożądanie, zanurzam się w niewolniczy subspace i pływam nie godzinę czy dwie, ale całe kolejne dni. To jest dopiero mindfuck, który moje ciało i umysł mi robi. Wtedy przekraczam granice a świat się odwraca do góry nogami. To co bolało, daje przyjemność, to przez co płakałam - unosi mnie do góry. To co było trudne, jest wyzwalające. A ja pływam po tafli spokojnego jeziora, po przejściu przez burze. Przyznam się, że kompletnie tego nie rozumiem. Ale może nie muszę rozumieć.

Komentarze

Popularne posty