Kryzysy
Dziś chciałabym napisać o dość trudnym i może mało popularnym do rozmów temacie - o kryzysach i zwątpieniach, ale i o zmianie myślenia, która we mnie zaszła dotycząca tego tematu. Trudnym bo przecież fajniej jest pisać o dobrych momentach i przyjemnościach. Zacznę może od tego, że przyznam się teraz do czegoś, co może zdziwi osoby, które mnie trochę znają i znają moje podejście... i wiedzą jak chcę takiej dynamiki i jak się w niej odnajduję - miałam po drodze kilka poważnych momentów zwątpienia. Mimo, że bardzo chciałam niewolnictwa i wiem, że nie jest to tylko moje doświadczenie. Czasem trzeba zrobić krok w tył, by zrobić kilka kroków do przodu.
Pierwszy moment zwątpienia pamiętam doskonale... Trzy dni po wybraniu niewolnictwa, heh, trzy dni, długo nie wytrzymałam? ;) Tak o nim napisałam w pamiętniku:
"W planach była wizyta u niewtajemniczonych znajomych. Spędziliśmy tam cały dzień i nie wiem czemu doznałam jakiegoś rozluźnienia. Ot, leniwie siedziałam sobie i rozmawiałam, tak jak kiedyś, zamiast być wyczulona na sygnały od Pana. Przyznam się, że kilka razy trochę przewrotnie postanowiłam wykorzystać sytuację, że Pan nie może mnie przy nich za bardzo dyscyplinować i nie zareagowałam na Jego polecenie. Głupia myślałam, że ujdzie mi to na sucho. Pan miał kamienną twarz, rozmawiał ze mną normalnie, żartował i wydało się, że wszystko jest w porządku. Wieczorem kiedy byliśmy sami pokazał mi, jak bardzo się myliłam." To co się dalej wydarzyło przez kolejne dwa dni to było… mocne, ja wtedy zrozumiałam, że to jest naprawdę, że to nie ‘zabawa’. Wtedy bardzo mi to pomogło. Z perspektywy czasu myślę, że potrzebowałam poczuć smycz i sprawdzić czy na pewno wszystko działa jak trzeba.
Drugi moment zwątpienia przyszedł po kilku miesiącach. W przypływie próby bycia idealną i myśli, że się nie nadaje na niewolnicę oddałam obrożę mówiąc że... ja się nie nadaje, nic z tego nie będzie, ja nie umiem. Pan ją zabrał i przeciął. Dla osób, które rozumieją jak ważny jest to symbol – myślę, że nie muszę tłumaczyć co poczułam. Myślałam, że to już koniec i wpadłam w nagłą rozpacz a On powiedział, że nie, nie uwolni mnie, że po prostu straciłam obrożę i to jest moja kara za zwątpienie. Poczułam… ulgę i jednocześnie spokój. Dostałam wtedy tego samego dnia obrożę dla psa, zostałam zdegradowana. Lekcja była bardzo mocna i cenna choć trudna.
Trzeci moment, który utkwił mi w pamięci to gdy nagle i w zasadzie bez powodu straciłam kontakt ze swoją uległością i nie czułam nic, co mnie kompletnie przerażało. Jak być niewolnicą nie czerpiąc żadnej przyjemności z tego? Mocniejsze praktyki nadal nic nie zmieniały, jakbym rozłączyła się z częścią siebie... Pomogło coś odwrotnego - rozmowa, szczera, gdzie jasno mówiłam co się dzieje i dlaczego, i brak presji na cokolwiek. Minęło, a gdy minęło zalała mnie taka fala uległości, że wynagrodziła kryzys.
Jestem w miejscu w którym zrozumiałam, że to normalne, że to się zdarza, że to OK. Zwątpienia, kryzysy, trudne momenty. I jednocześnie doszłam do stanu, gdzie to w żaden sposób nie wpływa na to że ‘jestem własnością’. To czy jestem przyjemną, posłuszna, mam kryzys czy nie to sprawy drugorzędne (chociaż ważne dla mojego funkcjonowania i 'jakości' tego co robię). Mogę być chwilowo nawet nieposłuszną niewolnicą, ale nadal nią jestem. Dochodzisz do momentu, że stajesz przed lustrem i mówisz "Jestem Jego niewolnicą" - stwierdzasz fakt, jak to, że niebo jest niebieskie. A że czasem niebo chowa się za chmurami nie znaczy, że przestaje być niebieskie. Po prostu chwilowo możesz go nie widzieć. Co czuję, gdy to mówię? Spokój.
Komentarze
Prześlij komentarz